"Hikaru, mówię ci! Za dużo siedzisz w mieście. Jedź gdzieś za Tokio, chociaż na jeden dzień, zobaczysz, od razu odpoczniesz! Może, nie wiem, pospacerujesz, dotlenisz się trochę, na pewno będziesz się czuła znacznie lepiej..."
Dziewczyna kopnęła kamyk, który na prostej, uklepanej, polnej drodze ośmielił się mieć czelność stanąć jej na drodze. Poleciał gdzieś w trawę, czy jakieś inne zielsko, ciągnące się szerokimi, zielonymi połaciami po obu stronach drogi. Jakieś trzysta metrów od niej rosło rozłożyste drzewo.
Obrazek tak pretensjonalnie sielankowy, że aż zachciało jej się wymiotować. Wiedziała, że Sayuri, jej koleżanka ze studiów, naprawdę chciała dobre. Problem w tym, że niektóre jej pomysły były średnio udane.
Wszystkie inne to prawdziwe katastrofy. Pomysł z tym, aby wsiąść w auto i zostawić za sobą duszne, pełne smogu Tokio był zdecydowanie w tej drugiej kategorii. Hikaru zdecydowanie bardziej wolała przebywać w mieście. Wdychać jego cuchnące powietrze, nieustannie słuchać ulicznego gwaru i wściekać się na korki. To było jej życie.
Tutaj... nachodziło zbyt dużo myśli. Wbrew radom przyjaciółki, torebkę wraz z notesem zostawiła w samochodzie. Nie chciało jej się pisać. Zerknęła w niebo, powoli przechodzące z odcienia pogodnego błękitu w aksamitny fiolet.
Powoli robiło się ciemno.
- Co ja tu, cholera, robię? - syknęła, kopiąc następny kamyk. Obejrzała się za siebie, zastanawiając się, czy nikt jej nie ukradnie auta. Raczej nie. Ta okolica była zupełnie wyludniona.
I dobrze. Powoli miała już naprawdę dość zepsutego społeczeństwa, wiecznych informacji o morderstwach, podawanych w wiadomościach. Miała dość beznamiętnego tonu redaktorów, którzy o nich informowali i ludzi, którzy wzruszali ramionami i szli dalej, zajęci własnymi sprawami. Robiło jej się niedobrze na myśl o licznych złodziejach i przestępcach, którzy żerowali na społeczeństwie.
Banda nieudaczników, skażających świat.